KulturaWywiad

Kobieta od czarnej muzy – Fasola

Robi to, co kocha. Śpiewa tam, gdzie chce. Chodzi swoimi ścieżkami i dziś z pewnością jest na właściwej muzycznej drodze. Za 2 miesiące ukaże się jej debiutancki album, choć już dziś jej utwory możemy usłyszeć w undergroundowych rozgłośniach i audycjach radiowych. Czarny głos z Żyrardowa – Magda Grochowska, Fasola, raperka z Żyrardowa.

Śpiewasz w domu?

Nie, to mnie krępuje. Jedynym miejscem, w którym śpiewam na cały głos jest kościół, który paradoksalnie omijam szerokim łukiem. Gramy jazzowe śluby, podczas których czuję, że mam moc razy milion. A w domu się krępuję. Mieszkam w bloku. Sama słyszę każdy dźwięk z tych mieszkań i czasami ścina mi się białko w oku. Zakładam, że inni też słyszą, kiedy pod prysznicem udaję Whitney Houston lub rano przypomina mi się ulubiona piosenka Tercetu Egzotycznego. 

Co Ty teraz muzycznie robisz? Ostatnio rozmawiałyśmy w 2019 roku przy okazji Twojego pierwszego singla.

Kończę, a właściwie czekam na wydanie mojego pierwszego albumu. Myślę, że to kwestia może 2 miesięcy do premiery. W międzyczasie nagrywam już drugą płytę z innym producentem, współpracuję z różnymi artystami, którym dogrywam wokale na ich płyty. Bardzo mnie przy okazji cieszy, że to wydaje się w różnych formach – płyty magnetofonowe, winyle, klasyczne cedeki, formy digitalowe. Wchodzi to też pod naprawdę fajne wytwórnie. Dopóki jednak kolejne produkcje nie wyjdą oficjalnie, zostawię to dla siebie, wolę nie zapeszać.

Śpiewasz rap, ale Twoja droga do tego miejsca była kręta. Spotykałyśmy się na różnych etapach Twojego życia i to były różne gatunki.

Ja od dziecka jestem wykonawcą czarnej muzy. Jestem czarnym głosem. Dzieciakiem subkultury hiphopowej. Nawet maturę zdawałam z rapu. W Polsce czarna muza jest trochę undergroundem. Odnoszę wrażenie, że Żyrardów żyje bluesem i rockiem.  No i teraz- jeśli czujesz muzę, to albo robisz ją w mieście, w nurcie, który tu jest, albo nie robisz nic. W tym też czułam się ok, ale nie zawsze czarna dusza się odnajdzie. Nie przyjdziesz do gościa, który od zawsze gra bluesa i nie powiesz mu, że jest taki fajny, hiphopowy kawałek Mary J. Blige. Więc albo, tak jak wspomniałam, jadasz na mieście, albo szukasz swojego smaku w innej stołówce.  

A czy to nie jest tak, że część z muzyków nie szuka gatunku muzycznego, w którym się dobrze czuje, tylko po prostu chce odnieść sukces?

Nawet ostatnio miałam taką refleksję. Ktoś mnie nawet o to zapytał – czego moim zdaniem brakuje dzisiejszym twórcom. Uważam, że autentyczności. Oni są zazwyczaj bezgatunkowi. Jest wiele artystek, które niby nieźle śpiewają,  ale… to takie trochę szkolne podejście. Już nawet pomijam kwestię tekstów, bo trudno powiedzieć, o czym one śpiewają. Nie ma w tym emocji, feelingu, pomysłu, ale widzisz je wszędzie. Wstajesz rano i masz je na Facebooku, Instagramie. Mają super outfity. Starają się wybrzmieć wizualnie. Fajnie, że wychodzisz na scenę i wyglądasz jak Willy Wonka, ale na takie ekstrawagancje może sobie pozwolić chyba tylko Erykah Badu, która na scenie zapali kilogramowe cygaro, dzwony ma zrobione z mysich kit, ale jak zawyje, to żre. A dzisiaj żyjemy w czasach, kiedy dzieciaki latają z telefonami po mieście i mówią, że Smolasty to hip hop. Opowiadają, że Young Leosia jest ekstra, ale jak zapytasz, czy kojarzą Salt-n-Pepa to nie wiedzą, o co chodzi. Dla mnie to jest przykre. Nie mam w sobie tyle pokory i terapeutycznej gadki, że dobra, jest sobie jakaś Oliwka Brazil i niech sobie robi, bo może się w tym spełnia. Nie sądzę, niech przykładem będzie jej ostatnia akcja- oburzona zrobiła krzykliwy post, że ludzie ją hejtują. No, Stara, hejtują cię, bo jechałaś po tych ludziach na koncercie, kiedy czułaś się kotem i jechałaś po nich, choć zapłacili ciężkie pieniądze, żeby cię zobaczyć. Ja tego nie kupuję i się z tym nie zgadzam.

Skoro wywołałaś ten temat do tablicy, co myślisz, o ludziach, którzy są aktywni w mediach społecznościowych, ale nagle, gdy spotykają się z hejtem, mówią: „nie zgadzasz się ze mną, to mnie nie obserwuj”. I z jednej strony ci ludzie na własną prośbę stają się publiczni, a z drugiej mówią, że to jednak ich profil prywatny. Czy social media to miejsce, gdzie możemy jedynie podziwiać?

Jak masz publikę, to nie masz prywatności, to proste. Zwłaszcza, jeżeli jeszcze o nią prosisz, a sociale takie właśnie są, wchodzi się tam bez pytania. Myślę sobie, że mamy to szczęście być dziećmi lat 90. i pamiętamy, jak to było wcześniej. Dzisiaj dzieciaki mają parcie na szkło, ale ciągle rozcinają sobie nim ręce. Od przepracowania oczekiwań i ciśnienia na odbiór jest terapeuta, a nie Instagram. Wiesz, że znam przykłady, gdzie kobiety robią profile swoim małym dzieciom? Uważam, że każdorazowe podpisanie umowy na internet powinno być poprzedzone szybkim sudoku lub szachową partyjką (śmiech). 

Jak długo pracowałaś nad swoją płytą?

Skoro spotkałyśmy się w 2019 roku, to wychodzi na to, że płytę robię od około 4 lat. Ale jak siedzisz i grzebiesz w tym, to to musi posiedzieć i poleżeć jak ciasto, żeby móc do tego wrócić. To nie będzie też longplay, tylko epka. Trochę jednak sami rozgrzebaliśmy rzeczy przy tej płycie, przez co ona robi się cztery lata.

Jak po czterech latach pracy nad płytą podchodzi się do jej premiery?

Ja chyba już przeżyłam wszystkie emocje związane z tą płytą. Totalnie się rozemocjonowałam. Ta płyta była nagrana w trakcie bardzo konkretnego etapu mojego życia, który już jest daleko za mną. Dlatego tę płytę już przeżyłam. Nawet jak chciałam do niej wracać, coś dopracować, to ja już tej płyty po prostu nie czułam. Nie pamiętałam tego samopoczucia, które pisało mi kolejne numery. Jestem już w innym muzycznym miejscu. To oczywiście jest dla mnie wydarzenie, bo w końcu wychodzi moja pierwsza płyta. Ale żebym się tym jakoś specjalnie nakręcała, to nie… może to też kwestia tego, że premiera była przekładana milion razy, to ja wciąż nie wierzę, że ona wyjdzie (śmiech). 

Trochę brakuje mi ekscytacji…

Nie no cieszę się. Wiadomo, że to takie moje dziecko. Cały entuzjazm rozłożył mi się w tych czterech latach i już jestem czysta i gotowa na nowe.

Jak dziś muzycy wydają swoje debiutanckie albumy? Sama musiałaś w to zainwestować, czy trafiłaś na kogoś, kto w Ciebie uwierzył i weszłaś do studia?

Zawsze w siebie inwestujesz. To prosta zasada – jeśli chcesz coś osiągnąć, to wstajesz i zasuwasz. To nie są lata 90., a ja nie jestem Kayah, żebym była jedyną i do wyłowienia. Jak wygląda mainstream to wiemy i widzimy, więc wiele osób nawet nie bardzo chce tam być. I też chyba w tej grupie jestem. Natomiast studio, dojazdy, konieczność rezygnacji z pracy – to są moje inwestycje. Nawet te współprace z innymi artystami to są moje wypracowane efekty. Małymi kroczkami, ale 100 procent inwestycji to ja.

To wybrałaś sobie drogie hobby?

Tak, ale miłości do muzyki nie przelicza się na pieniądze. Akurat mam taką sytuację w życiu, że pieniądze się ciągle przede mną chowają. Bawimy się, wiesz… Nasz związek jest niezobowiązujący. Tłumaczę sobie zawsze, że jeśli dziś nie wydam na to studio, to za tydzień kupię sobie nowe buty. Finał jest taki, że jadę do studia i po drodze kupuję buty, więc tracę dwa razy (śmiech).

A dlaczego nie startowałaś w różnych talent show?

Kiedyś przegrałam zakład i byłam na jednym przesłuchaniu. Nie byłam tam sama, graliśmy w duecie. Mieliśmy producenta programu i prowadzącego i oni naprawdę byli nami zajarani. Ale jak wyglądają takie programy muzyczne? Ekipa telewizyjna, która tam z nami była, powiedziała, że zadzwonią do nas na pewno, tylko żebyśmy nie chwalili się tym po wyjściu za drzwi przesłuchania. Oczywiście nie dostaliśmy do dziś żadnego telefonu… a może to kwestia zablokowania połączeń z nieznanych numerów (śmiech). Ale nie chcę chodzić do takich programów. Ja traktuję talent ponad wszystko. Wierzę w prawdę. Trochę mnie boli, że w takich programach fajniejszy jest koleś, który ukradł grzyby wujkowi, albo wypalił oko kuzynowi z odległego województwa za pieniądze stryja z Zakopanego niż dziewczyna, która wokalem zmiotła pół studia. Tu liczy się mocne i ciekawe CV, a nie zawsze umiejętności. Mam też takie wrażenie, że niektórzy jurorzy mogliby się wiele nauczyć od uczestników. A ja jestem zadziorą i mi się wielu rzeczy nie przetłumaczy. Oczywiście tam się też pojawia wielu wspaniałych ludzi, artystów i nie można im odmówić talentu. 

Ja też miałam chyba w życiu taki moment absolutnego braku akceptacji. Nie oglądałam nawet tych programów. W moim przypadku to nie było trudne, bo ja w domu nie mam telewizji, ale nawet idąc do rodziny czy znajomych, oni przełączali. Ja czułam wtedy taką presję, że muszę tam iść, bo wszyscy na mnie naciskali,  że nie mogłam na to patrzeć. Finał był taki, że jak już się zapisałam na przesłuchania, to pomyliłam termin i nie dotarłam. 

Żałujesz? Będziesz startować w kolejnych edycjach?

Nie, jak mówiłam, ja nie czuję tej formuły. Mogę powiedzieć, że mam próbę za sobą i dla mnie koniec. Wychodzę z założenia, że nie zawsze wielki sukces jest równy talentowi. Choć podkreślę jeszcze raz, tam przychodzą również bardzo zdolni wokaliści.

W Żyrardowie mamy Święto Lnu, ale od 2 lat odbywa się również impreza w Twoim klimacie czyli Hip Hop Jam. Czemu Cię tam nie ma? Czemu nie słychać o Tobie lokalnie?

To dobre pytanie, ale zaproszenie na Hip Hop Jam nie zostało sfinalizowane. Nie pamiętam pierwszej edycji, ale ja chyba nikomu nie odmówiłam. Ale to też nie jest tak, że ja na to zaproszenie czekam, może po prostu organizatorzy mają inną wizję. Natomiast dla mnie hip hop to jest religia, ani Smolasty ani elementy polityczne się w to nie wpisują. A może po prostu nie jestem ulubioną zupą pomidorową (śmiech).

Natomiast najwięcej w mieście grałam z zespołami lokalnymi. Jeden pożegnał się ze mną wiadomością na Facebooku, o końcu drugiego dowiedziałam się od znajomych, ale chyba tak musiało być. Ja dzisiaj jestem z tym bardzo pogodzona i ten czas mimo wszystko wspominam dobrze. Inaczej nie byłabym tu, gdzie jestem i nie zrobiłabym miejsca temu, czym muzycznie jest stuprocentowa Fasola. Dziś te kontakty nam wróciły, mamy nawet za sobą kilka grań, ale to kwestie charytatywne. Dzisiaj cieszę się, że moje 100 procent mogę włożyć w czarną muzę, bo pewnie to nie byłoby możliwe, gdybym była na miejscu, a tym samym nie rozmawiałybyśmy o mojej płycie. 

Albo robiłabym z Tobą wywiad podczas Święta Lnu…

… albo robiłabyś ze mną wywiad podczas Święcie Lnu.

A jak trafiłaś na ekipę,  z którą teraz robisz płytę?

Poznaliśmy w 2006 roku, kiedy supportowaliśmy Ostrego z takim projektem, który nazywał się Eufonia. To był wspaniały projekt trzynastu ludzi i też w beznadziejny sposób rozwiązany. I mój producent, Elmo, to znajomość z 2006 roku. A reszta ekipy to znajomości, które się bardzo dynamicznie rozkręciły. Wpadacie na siebie jednego dnia, ktoś was gdzieś poznaje, a następnego już pracujecie nad nowym numerem. To jest hip hop. Taka stara szkoła hip hopowa, jesteśmy jak rodzina. W tym jest naprawdę dużo empatii. Ekipa raperów, z którą współpracuję, traktuje mnie jak młodszą siostrę. Mamy ekstra vibe, nasz kontakt to skrzynka zapchana memami. To nie są poważne oficjalne kontakty biznesowe.  Ale w tym wszystkim są też bardzo miłe, radiowe akcenty i tu robi się trochę poważniej. Kiedyś napisała do mnie laska: „cześć jestem wzruszona Twoją piosenką, mogę ją puścić w Trójce?”. Podobnie Maja z Radia 357. Wspaniałe uczucie.

Co to były za utwory? 

„Ramiona”. Ale to też jest fajne, że w pewien styczniowy wieczór znajoma dzwoni i mówi, że właśnie jedzie z partnerem samochodem i słyszy w Trójce twoją piosenkę. No to jest ekstra! Nie musisz mieć telewizora i kariery w telewizji, jeśli masz swoje podziemie. Tu też się dzieje. Jak widać nie musisz być wystrojona w cekiny, żeby komuś udowodnić, że potrafisz śpiewać.

A przy tej sytuacji jest też taka ciekawostka, że wielu radiowców mój pseudonim łączy z tym, że ja mam na imię Ola. A ja z miłością nie wyprowadzam ich z błędu. Dla nich mogę być również Grażynką.

Grasz na imprezach Siała Baba Rap. Co to za koncerty?

To cykl spotkań organizowany przez wspaniałą kobietę, Dusię, która przewija się przez moją ścieżkę muzyczną. Jej zadaniem jest scalanie kobiet hip hopowych w Polsce właśnie na takie imprezy. Kobiety w hip hopie są średnio zauważalne. Od zawsze. A tu gramy koncert ze swoimi rzeczami. Są wokalistki, djki, bgirls. Wszystko kręci się wokół kobiet. Idea jest taka, że każda edycja promuje danego muzyka i cała impreza kręci się wokół tej osoby. Wspaniała rzecz, pełna empatii, zrozumienia. Wszyscy jesteśmy na równym poziomie, ale tego dnia guest jest mega zaopiekowany. Tam jest bardzo dużo miłości. Nawet na barze były serwowane drinki z naszymi ksywami, np. Fasola, którego mogłam sobie sama skomponować.

Co to był za drink?

No whisky, wiadomo (śmiech).  A że chciałam z dziewczyńskim akcentem, to było z colą cherry. 

Dlaczego raperki nie są doceniane?

Hip hop jest wyrazem buntu, który zwykle rezerwują sobie Panowie, może dlatego?

Kobiety się nie buntują?

Oczywiście, że buntują. Ale to chyba jednak jakieś przekonania kulturowe, że faceci w kwestiach konkurencji są pchani na piedestał. A kobiety ciągle są sprowadzane do grzecznego poziomu. Tu masz kobiety, które są pewne siebie. Świetnie sobie radzą, ogarniają swoje biznesy. Przeczytały trochę więcej niż telegazetę i zwyczajnie w mniemaniu mężczyzn stanowią pewnego rodzaju zagrożenie. Tu jest clue tego wszystkiego. Wydaje mi się, że w Stanach dla kobiet w rapie jest więcej miłości. A w Polsce jeden z czołowych raperów, Sokół, o laskach w hip hopie wypowiada się co najmniej nagannie. Czy to jest wsparcie? Jak można nawijać o wsparciu jednocześnie nie wspierając?

A to z czego jest Fasola? Fasola, bo Grochowska czy od Fa-So-La?

Od nazwiska- „Groszek” było moim pseudonimem przez wiele lat. A później ktoś stwierdził, że to za mało dziewczyńskie. I zostałam Fasolą. To też jest taki element przejścia muzycznego. Ten pseudonim do mnie tak przylgnął, że niektórzy w ogóle nie kojarzą jak ja mam na imię. Do tego stopnia, że przy odbiorze dzieciaków z przedszkola,  ciocia Magda nie mówiła nic, ale ciocia Fasola wyjaśniało wszystko (śmiech). Nawet mój tata tak do mnie mówi. Ten mój pseudonim ma już jakieś 20 lat. I tak naprawdę przez krótką chwilę byłam podpisana na płytach artystów imieniem i nazwiskiem.

O czym są Twoje utwory?

O miłości, o dramie. Żeby był dobry tekst, muszę mieć dramę (śmiech). Tak naprawdę wszystkie teksty, o których ludzie nawijają są o miłości. Emocje piszą teksty. Piszę o cielesności, seksie. O żalu, tęsknocie i nienawiści. To wszystko ma jedno źródło- miłość.

Za 2 miesiące promocja Twoje pierwszej płyty. Planujesz jakąś promocję?

Nie wiem. My tę płytę wydajemy własnym sumptem, a na promocję składa się wiele rzeczy. Myślę, że będę miała okazję coś przemycić, bo we wrześniu otwieram nowy cykl spotkań R&B Soul w Warszawie, to będzie podobna formuła do Siała Baba Rap. Ale nie umiem dziś nie konkretnie odpowiedzieć. Pewnie będzie się dużo działo na etapie social mediów.

A jak wygląda praca nad nową płytą?

Mamy teraz przed sobą kilka sesji nagraniowych, gdzie będę starała się skoncentrować, żeby nagrać trzy sety w jednej sesji. Niestety to się przeciąga teraz tylko z mojej winy, wciąż szukam inspiracji do nowych dram lirycznych (śmiech). Ale tę płytę chciałabym wydać do końca roku, żeby jej już nie zatrzymywać. To też będzie epka. Myślimy nad gośćmi. 

Jakie masz plany na przyszłość?

Przede wszystkim wypuścimy niedługo singiel. Do tego mamy sesje w studio, na które świadomie jedziemy zupełnie nieprzygotowani i tworzymy coś spontanicznie. Elmo pokazuje mi jakieś rzeczy, ja mu mówię, co mam teraz na słuchawkach i staramy się wspólnie coś stworzyć. To są takie cykliczne spotkania, które niejednokrotnie zaowocowały pomysłem na coś większego. Sądzę, że to będzie pomysł na kolejną płytę. Mam też już sygnały od kolejnych raperów, że mają dla mnie coś do dogrania, więc na pewno będę to robić regularnie. Chcę też otworzyć się na współpracę z innymi producentami. Obecnie przylgnęłam z pracą do 2, 3 osób, a chcę wyjść ze swojej strefy komfortu. Chcę wpuścić trochę świeżego powietrza. Podchodzę do muzyki z pasją i miłością, ale nie obowiązują mnie cykle kwartalne i terminy na wydanie płyty. Mam tu pełną dowolność. Nie jestem też Jackiem Cyganem, czego bardzo żałuję, więc to nie jest też tak, że usiądę do kawy i pyk, napisane. One we mnie dojrzewają przez jakiś czas. I tak chyba musi być. Każdy jeden jest prawdziwą historią. Moje nagrania są dla mnie jak pamiętnik. Czego Ci nie wyznam, na pewno Ci o tym zaśpiewam.

Masz jakąś puentę na koniec?

Wiadomo co, wiadomo kogo 15 października.

Back to top button
Skip to content