Kultura

Te obrazy namalowały sny

Zdarza się, że zmęczeni pędem życia i natłokiem pracy czujemy, że najwyższy czas, jak to się mawia, „wszystko rzucić i wyjechać w Bieszczady”. Tymczasem Krzysztof Wiśniewski postanowił pewnego dnia przeprowadzić się z Bieszczad do Żyrardowa. Nie była to podróż za tylko jeden uśmiech, ale za wielką miłością – żoną Wiolą. Zaprosiliśmy artystę do rozmowy o jego podróży życia – przeprowadzce do Żyrardowa. Poznaliśmy również tło historyczne powstania wielu dzieł. Obrazy są odzwierciedleniem marzeń lub koszmarów sennych. Każdy kolejny obraz jest przygodą, wielką artystyczną wyprawą. Malarz każdego dnia siadając przed płótnem, rozpoczyna nową wyprawę w zakamarki fantazji, natomiast jego obrazy – już fizycznie – podróżują po całym świecie, trafiając do prywatnych galerii.

Kiedy zaczęła się Pańska przygoda z malarstwem?

Mam 58 lat, natomiast moja przygoda z malarstwem trwa już od czterech dekad. Skończyłem liceum plastyczne, a w połowie lat 80. wyjechałem do Niemiec. W Kolonii ukończyłem studia z grafiki i malarstwa sztalugowego. Moje obrazy tworzę jeszcze zanim zasiądę przed płótnem. Maluję obrazy bez tzw. mapy, czyli nie wiem, jaki ostateczny kształt uzyska obraz. Najpierw pozyskuję informacje, robię research, a następnie kreuję w głowie szkic, który odwzorowuję farbami na płótnie.

Pańskie obrazy przypominają twórczość znakomitego polskiego malarza Zdzisława Beksińskiego. Proszę opowiedzieć o źródłach inspiracji dla tego fascynującego mroku.

Wiele – jak Pani nazwała – mrocznych obrazów powstało na podstawie snów, których doświadczyłem. Różne wizje przydarzyły mi się, kiedy spałem. Wychowałem się w obskurnym bloku otoczony betonem. Był to szary budynek z ponurym, depresyjnym dziedzińcem. Jako młody chłopak obserwowałem cierpienia mojej matki po utracie ukochanego syna. Mój brat zmarł jako niemowlę i moja mama wpadła w spiralę cierpienia i udręki. Obserwowałem te trudne chwile. Tematyka moich dzieł może być trudna. Jest to m.in. aborcja, zjawy, symbole. Interesuję się mitologią celtycką i nordycką, stąd obraz Odyna. Namalowałem miejsca apokalipsy, Bieszczad czy Poczekalnię zużytych aniołów. Wyjaśnienie jest proste – kiedy ktoś dopuści się złego uczynku, anioły tracą energię i odpoczywają w poczekalni.

Czy codziennie zasiada Pan przed płótnem?

Tak, maluję codziennie. To jest moja praca, dzięki której się utrzymuję. W 1991 roku uległem wypadkowi na motocyklu i od tamtej pory jestem inwalidą. Doznałem złamania kręgosłupa, przebywałem w śpiączce. Ponieważ nie mogę podróżować fizycznie, moimi podróżami są obrazy, które maluję. To taka moja podróż w głąb siebie. Kiedyś malowałem Bieszczady, dzisiaj maluję Żyrardów.

Powstały obrazy dworca PKP, Muzeum Mazowsza Zachodniego czy budynku, w którym mieści się PGM. Czy jest to wymagająca architektura?

Żyrardów nie jest łatwy do namalowania z uwagi na cegłę. Jest to mały detal, który wymaga precyzji. Chciałbym zostać oficjalnym lub nieoficjalnym malarzem Żyrardowa. Korzystając z okazji, pragnę podziękować Urzędowi Miasta za promocję mojej galerii. Dziękuję również Krzysztofowi Rdestowi za ogromne wsparcie.

Motywy religijne w Pańskiej twórczości powracają w różnej odsłonie. Czy jest Pan osobą wierzącą?

Oboje z żoną Wiolą jesteśmy osobami wierzącymi i ufamy, że połączył nas Bóg. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Przyjechałem do Żyrardowa i po raz pierwszy ujrzałem Wiolę na stacji PKP. Wiedzieliśmy, że to jest „to”. Niedługo potem się pobraliśmy. Wspieramy się, dbamy o siebie, spędzamy razem każdą chwilę. Nasze dni wypełnione są modlitwą, empatią i szczęściem. Nasza dewiza to „być”, a nie „mieć”. Najważniejsze, że jesteśmy razem.

Back to top button
Skip to content