Od września trwa zbiórka na rzecz pomocy strażakom z okolic Lwowa, by wzorem polskich jednostek OSP usprawnić działania straży pożarnej w Ukrainie. Wydarzenia sprzed dwóch tygodni spowodowały, że dziś plany ukraińskich strażaków odsunęły się w czasie, ale pomoc organizowana przez kolegów po polskiej stronie, okazała się zbawienna, by nieść pomoc w czasie wojny. O zbiórce wśród strażaków na rzecz polepszenia warunków pracy strażaków z Ukrainy, rozmawiamy z Łukasz Ziębiński, druh OSP Antoniew i Michał Orliński, organizator akcji pomocy dla strażaków z Ziemi Lwowskiej.
Pomoc dla strażaków z Lwowa to akcja, która trwa od kilku miesięcy. Jednak w związku z wybuchem wojny na Ukrainie zdecydowaliście się na przyspieszenie jej finału.
Łukasz Ziębiński: Adam Krukowski z OSP Teresin cały czas powtarzał, że któregoś dnia się obudził z myślą, że musi zobaczyć, jak wygląda straż pożarna w Ukrainie. Zaczął szukać kontaktów. Znalazł Towarzystwo Przyjaciół Szkoły i Kultury Polskiej w obwodzie lwowskim. Zadzwoniliśmy i umówiliśmy się z Marianem Mazurem. To on nas zaprosił. Wozili nas po wszystkich miejscowościach, gminach. Zwiedzaliśmy jednostki, sprawdzaliśmy, czym już dysponują. A większość ich sprzętu jest z Polski. Pokazali nam torfowiska, ogromne tereny, które w przypadku pożaru są trudne do ugaszenia. Opowiadali nam o swoich planach, marzeniach.
Michał Orliński: We wrześniu ubiegłego roku rozpoczęła się zbiórka, by wesprzeć naszych rodaków, którzy mieszkają na Kresach, a którzy po ustaleniu nowych granic po II wojnie światowej zostali wcieleni jako obywatele Ukrainy. Należy podkreślić, że na terenach Ukrainy nie ma jednostek straży pożarnej praktycznie w ogóle, a są bardzo potrzebne. Najbliższa jednostka straży pożarnej znajduje się ok. 50 km od terenów, gdzie mieszkają nasi rodacy, więc sam przyjazd jest bardzo długi. Jeśli jednak zjawiają się na miejscu, to praktycznie nie ma już co gasić. Łukasz z Adamem nawiązali bezpośredni kontakt z tamtejszymi strażakami podczas swojej wizyty w lipcu. Po powrocie wspólnie stwierdziliśmy, że musimy ruszyć z akcją pomocową. Zakładaliśmy, że to będzie lokalne działanie, a rozszerzyła się na całą Polskę. Momentalnie rosły też zasięgi na naszych profilach na Fb. Ta akcja przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Dziś możemy śmiało mówić, że w przygotowanie sprzętu dla strażaków na Ukrainie włączyły się jednostki z powiatu sochaczewskiego, żyrardowskiego, skierniewickiego, łowickiego, płockiego, mławskiego i przasnyskiego. Mieliśmy też zgłoszenia przez nasz profil na Facebooku z różnych zakątków Polski, a strażacy paczki wysyłali do nas kurierem, pocztą. Jeden strażak ze Śląska jest zawodowym kierowcą i to on przywiózł nam dary dla lwowian. Spotkaliśmy się z nim na MOPie na autostradzie. To tylko pokazuje, że ta akcja naprawdę odbiła się szerokim echem. Naszym założeniem było zakończenie akcji w czerwcu 2022 roku, kiedy w Ukrainie odbywają się takie gminne dożynki. Chcieliśmy pojechać ze swoimi rodzinami, by wspólnie celebrować ten czas z naszymi przyjaciółmi z Ukrainy, ale obecna sytuacja w Ukrainie wymusiła na nas przyspieszenie tego finału. Strażacy z Ukrainy poprosili nas o przesłanie sprzętu wcześniej. Dla nas oczywistym było, że musimy się szybko zmobilizować do pakowania i segregacji sprzętów, do pakowania kartonów. To był jeden dzień solidnej pracy i już następnego dnia wyruszyliśmy na przejście graniczne w Medyce.
Dziś wszelkie zbiórki i transporty na Ukrainę nie są dla nikogo zaskoczeniem, a wręcz stały się nasza przygnębiającą rzeczywistością. Dlaczego ta pomoc była potrzebna już pół roku temu? Czemu zdecydowaliście się na tę zbiórkę?
Ł.Z.: Na Ukrainie mamy naszego przyjaciela Jurka, który już wcześniej jeździł po Polsce. Zamarzyło mu się wtedy, by na wzór polskich OSP stworzyć podobne jednostki w Ukrainie, szczególnie w obwodzie lwowskim. To nie tylko ułatwiłoby pracę zawodowym strażakom z państwowych straży, ale przede wszystkim wpłynęłoby na bezpieczeństwo mieszkańców. To było takie jego marzenie. Kiedy w lipcu odwiedziliśmy Jurka, mieliśmy szansę zobaczyć jednostki, które właśnie zaczęły się tworzyć. Oni tam mieli sprzęt z lat 60. Na 4 strażaków mają 1,5 munduru specjalnego, który też swoje czasy świetności ma już dawno za sobą. Mieli ogromne braki i właściwie we wszystkim – od wyposażenia osobistego, przez armaturę wodną.
M.O.: Oczywiście jak w przypadku każdej inicjatywy społecznej, było wielu zwolenników i przeciwników. Słyszeliśmy głosy, widzieliśmy komentarze o tym, że demobilizujemy polskich strażaków. A ta zbiórka zupełnie nie miała tego na celu. Prosiliśmy o sprzęt, który w Polsce stracił już unijne certyfikaty ważności i jest w pełni sprawny. Na Ukrainie te certyfikaty nie obowiązują, więc sprzęt dalej może być wykorzystywany. Właśnie o taki sprzęt prosiliśmy. A należy sobie wyobrazić, że Ci strażacy muszą podjechać na odległość 20, 30 m od miejsca pożaru, dysponują jedynie wodą w zbiorniku wozu gaśniczego. Tam nie ma hydrantów. To cały proces kolejnego napełniania wozu. Tam są polskie szkoły, polska kultura. Kiedy Adam i Łukasz pojechali tam na miejsce witali ich ze wszystkimi honorami – dzieci były w strojach ludowych i śpiewały polskie piosenki. Pod hotelem chłopaki mieli eskortę policji dla ich bezpieczeństwa.
Co udało Wam się zgromadzić i co ostatecznie zawieźliście na Ukrainę?
Ł.Z.: Pojechało ponad 90 mundurów specjalnych typu Nomex. Ponad 140 hełmów. Oczywiście rękawice, kominiarki, specjalne gumowce, zestaw hydrauliczny, pompa, cała armatura z prądownicami, aparaty powietrzne, noszaki, dodatkowe maski i butle z tlenem. Tego było naprawdę dużo…
Na Ukrainę poza tym sprzętem zawieźliście też paczki z produktami higieny osobistej i środkami medycznymi, które teraz w obliczu wojny wydają się być niezbędne.
Ł.Z.: Tak, przygotowaliśmy to, bo jak wspominaliśmy wcześniej, jesteśmy w stałym kontakcie z ukraińskimi strażakami. W obliczu wojny powiedzieli, że bardzo brakuje im środków medycznych, bandaży, środki przeciwbólowe. Udało nam się zorganizować trzy kompletne torby PSR1. Takie, jakimi dysponują polscy strażacy ochotnicy. My te torby doposażyliśmy „pod korek” środkami, które udało nam się zdobyć. Napełniliśmy też butle z tlenem w szpitalu w Sochaczewie, za co serdecznie dziękujemy prezesowi szpitala. Udało nam się pozyskać szyny Kramera, deskę ortopedyczną. Bardzo cieszymy się, że takie kompletne zestawy również udało nam się przekazać.
Jak wyglądało samo przekazanie darów. Przecież dziś niemożliwym jest praktycznie przekroczenie granicy.
M.O.: Dzięki znajomościom Łukasza, ale też ministra Macieja Małeckiego, udało się nawiązać kontakty z komendą policji w Medyce, służbą celną, strażą graniczną. Byliśmy z nimi w stałym kontakcie i na bieżąco informowaliśmy ich o etapach naszej drogi. 1,5 km przed granicą już czekał na nas samochód policji w Medyce, który nas eskortował. My sami jechaliśmy na trzy busy – dwa strażackie i jeden pożyczony od znajomych zwykły bus. Busy strażackie jechały na tzw. bombach, a cały konwój prowadził samochód policyjny. W ten sposób dojechaliśmy pod samą granicę, gdzie celnicy też już na nas czekali, odprawili i sprawdzili bez kolejki. Niestety teraz na granicę naprawdę nie jest łatwo wjechać. Musieliśmy przejść całą odprawę, by sprawdzić, czy nie transportujemy nic niebezpiecznego. 50 m za granicą czekali nasi przyjaciele, którzy przyjechali TIRem. Mieli też kilkoro ludzi, co pozwoliło na sprawne przepakowanie samochodów. Cieszę się, że podczas tego wyjazdu wszystko poszło sprawnie i nie było żadnych nieprzyjemnych sytuacji. Pan Bóg pozwolił, że w jedną i drugą stronę dojechaliśmy szczęśliwie, a to jest około 1000 km w dwie strony.
Szykujecie kolejny transport, który zakładam ucieszy strażaków równie bardzo, jeśli może nawet nie bardziej od pierwszego.
M.O.: Podczas zbiórki udało nam się pozyskać trzy wozy strażackie. Z tej okazji składamy podziękowania wójt gminy Baranów, Rybno i Iłów, a także ochotników z tych gmin. To właśnie oni przekazali nam wozy strażackie, które mamy nadzieję, uda nam się jak najszybciej dostarczyć. Obecnie jesteśmy w trakcie załatwiania dokumentacji do przekazania wozów, więc mamy nadzieję, że to wszystko uda się sprawnie przekazać. Zobaczymy też, co przyniosą kolejne tygodnie. Liczymy się z tym, że nasza pomoc nie zakończy się razem z następnym transportem.
Ł.Z.: Adam jest też bardzo wierzącym człowiekiem i kiedy braliśmy STARa z Erminowa, ukręcił mu się wał. Dokładnie naprzeciwko kapliczki w miejscu poświęceniu krzyża dla Erminowa. W tym czasie w radiu leciał Apel Jasnogórski. On się tam zatrzymał i czuł, że to nie może być przypadek. Ten sen i przeczucie wcześniej i teraz ta sytuacja z samochodem przy kapliczce. I ta akcja faktycznie taks ię rozdmuchała na całą Polskę, że w pewnym momencie sami mieliśmy problem z odbiorem tych paczek. W styczniu byli u nas chłopaki z Ukrainy, żeby zobaczyli, jak u nas wyglądają te jednostki i samochody, które udało nam się pozyskać. Pojawił się też pomysł, by robić wymiany strażaków z Polski i Ukrainy. Oni mogą przyjeżdżać do polski na szkolenia z naszego sprzętu i my tam jeździć, żeby robić im szkolenia na miejscu.
M.O.: Obecnie sprawdzamy potrzeby strony ukraińskiej i nasze możliwości. Tu też należą się podziękowania dla naszych rodzin – żon i dzieci, bo czas, który mogliśmy im poświęcić, poświęcaliśmy tej akcji.
Ł.Z.: Na szczęście nasze rodziny to rozumieją. Wiedzą, że musimy pomagać. W Mościskach, czyli miejscowości, z która się głównie kontaktujemy, Jan Paweł II wkopywał kamień węgielny. To jest historia Polski. Pomagamy historycznie Polakom.
M.O.: Tak naprawdę nie wiemy, czy w przyszłości sami nie będziemy potrzebować takiej pomocy.
Co Wam daje takie działanie?
Ł.Z.: Ogromną satysfakcję i przyjemność. Wydaje mi się też, że ktoś, kto nie jest strażakiem, może mieć problem ze zrozumieniem tej więzi mundurowej. Trzeba poczuć, co się czuje, gdy biegnie się z wężem do budynku, jak jesteśmy wyposażeni, w jaki sprzęt. I teraz, kiedy wiemy, w czym oni biegną na pomoc, z jakim sprzętem, dla nas to nie do pomyślenia. To przeskok 30, 40 lat. Ten komfort pracy jest niesamowicie ważny. A musimy pamiętać, że Ci ludzie po prostu chcą tworzyć taki twór jak nasze polskie OSP. Nasze jednostki to idea niepowtarzalna na całym świecie. W Polsce mamy ok. 400 tys. ochotników. To ludzie, którzy działają w jednostkach w większości dobrowolnie i za darmo, bo choć gminy pokrywają koszty wyjazdów, to i tak większość ochotników pieniądze za swoją służbę zostawia w jednostce dla jej dalszego rozwoju – na zakup sprzętu, węży, uprzęży. Ten sprzęt pracuje, więc cały czas trzeba w niego inwestować. Inwestujemy też w szkolenia. I ci nasi przyjaciele z okolic Lwowa chcieli, chcą to odtworzyć. I choć oni nie mają takiego sprzętu, to należy pamiętać, że mają takie same serca do działania i pomocy drugiemu człowiekowi. To powoduje, że my nie chcemy zostawić ich z tym samych.
M.O.: Kiedyś do nas przyjeżdżali Niemcy, Anglicy i to oni nam pomagali. Dziś my możemy naszą pomocą się odwdzięczyć.
Mijają dwa tygodnie odkąd w Ukrainie rozpoczęła się wojna. Czy macie informacje, jak Wasi przyjaciele sobie radzą? Bo można przypuszczać, że u nich może być jeszcze spokojnie…
Ł.Z.: Obecnie u nich nie ma działań wojennych. Tak naprawdę w ich stronę przewożeni są żołnierze, którzy potrzebują pomocy medycznej, ale też osoby starsze. Więc cały czas jesteśmy w kontakcie. Wiemy, że sprzęt, który już do nich trafił, został rozdysponowany i jest w akcji. Czekają teraz na te trzy samochody, a my oczywiście doposażymy samochody w agregaty i środki medyczne. Kiedyś Jurek do nas napisał, że cieszy się, że na swojej drodze spotkał takich ludzi jak my. I ciężko jest mnie wzruszyć, ale wdzięczność tych ludzi doprowadza mnie do łez.