„Zmuszano mnie kiedyś do zastanawiania się nad tym, kim ja właściwie jestem: skrzypkiem czy dyrygentem? Jestem tym człowiekiem, który daje drugiemu jakąś maleńką cząstkę radości w jego szarym życiu. Gdyby dane mi było urodzić się jeszcze raz, myślę, że poszedłbym tą samą drogą…”. S. Rachoń
Nie zdążyłem poznać osobiście pana Stefana Rachonia – legendarnego dyrygenta Orkiestry Rozgłośni Warszawskiej Polskiego Radia, genialnego skrzypka, aranżera i cenionego przez wszystkich artysty. Znam natomiast osobiście jego żonę, primadonnę Teatru Wielkiego w Warszawie – Barbarę Nieman, śpiewaczkę obdarzoną niezwykle pięknym sopranem, uczennicę maestry Ady Sari i stypendystkę Ministerstwa Kultury i Sztuki, uczestniczkę kursu mistrzowskiego dla śpiewaków zorganizowanego przez La Scalę w Mediolanie. To właśnie pani Barbara Nieman, za każdym razem przyjmująca mnie niezwykle serdecznie w swoim mieszkaniu przy ul. Hożej w Warszawie, dostarczyła mi wielu ciekawych informacji na temat życia i twórczości tego niezwykłego artysty, jakim był jej mąż; genialny muzyk, w którym dwa żywioły skrzypka i dyrygenta złożyły się na jedną osobowość artystyczną – wzniosłą, wysublimowanie wrażliwą, ale jednocześnie bardzo ludzką i swojską. Niestety, po bohaterze mojego artykułu zostały już tylko wspomnienia i pamiątki. Wśród nich fotografie, batuty dyrygenckie, niezapomniany granatowy frak, a także wisząca nad pianinem niezwykła karykatura nieznanego już dziś autorstwa. Charakterystyczny szpiczasty nos i nieodłączny frak pozwoliły artyście przedstawić Stefana Rachonia jako ptaka. Sikorka?
Myślę, że większość z Państwa kojarzy pana Rachonia właśnie z takim wizerunkiem – dyrygenta we fraku, bo z jakim innym można by go kojarzyć? Pana Stefana kojarzyć trzeba chociażby z telewizji – koncerty i konkursy piosenek, Sopot, Opole, Zielona Góra…
Lublina się nie zapomina…
Stefan Rachoń urodził się 4 stycznia 1906 roku w Ostrowie Lubelskim. Gdy miał 5 lat, jego rodzice przenieśli się z nim do Lublina. Wówczas podjął naukę w szkole muzycznej im. Stanisława Moniuszki. Z Lublinem wiązały artystę szczególne więzi. Jak wiemy, przez wiele lat od 1925 roku był koncertmistrzem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Lubelskiej. Utworzył wtedy własny kwartet smyczkowy, z którym występował jako solista. Grywał wówczas w kinie „Corso” – jeszcze w epoce kina niemego! W roku 1926 zadebiutował jako skrzypek przed mikrofonem radiowym. Było to w Warszawie, a orkiestrą dyrygował Grzegorz Fitelberg. Żeby dobrze przygotować się do tego występu, ćwiczył grę na skrzypach… w szafie! Zamykał się w wielkiej, opróżnionej uprzednio szafie, która. widocznie działając na zasadzie pudła rezonansowego czy jakiegoś wzmocnienia dźwięku, umożliwiała mu lepszy odsłuch wydobywanego przez niego brzmienia i tym samym większą kontrolę nad precyzją gry.
Jednym z pierwszych występów w Polskim Radiu był jego udział w programie pt. „Kącik Młodych Talentów” w 1930 roku, a więc jeszcze przed ukończeniem konserwatorium. Wykonał koncert z Orkiestrą Filharmonii Warszawskiej. W tym samym roku otrzymał propozycję utworzenia radiowej orkiestry rozrywkowej. Zaraz się tak stało. Była to trzecia, obok orkiestry Grzegorza Fitelberga i Orkiestry Tanecznej Zdzisława Górzyńskiego, przedwojenna orkiestra radiowa. W tej orkiestrze Stefan Rachoń grał na skrzypcach jako solista oraz dyrygował nią tworząc popularne audycje „Tysiąc taktów muzyki”.
W okresie przedwojennym, oprócz tego, że sam prowadził swój zespół instrumentalny, stale uczył się i zdobywał doświadczenie. W wieku 23 lat rozpoczął naukę w klasie skrzypiec w Konserwatorium Warszawskim, w klasie prof. Józefa Jastrzębskiego, o którym to profesorze pamiętał po latach w każdym wywiadzie i wszędzie, gdzie tylko ktokolwiek zapytał go, komu zawdzięcza swój kunszt i wiedzę – wymieniał zawsze nazwisko swojego nauczyciela. Drugim jego profesorem był wielki dyrygent Grzegorz Fitelberg, który przygotowywał go do debiutu radiowego i pod którego kierunkiem ukończył on Warszawskie Konserwatorium Muzyczne w 1933 roku. Do wybuchu wojny, jak i w czasie okupacji Stefan Rachoń występował w lokalach gastronomicznych i kawiarniach. Co ciekawe, prowadził w czasie wojny tajną radiostację, w której z grupą muzyków przygotowywał nagrania. Mieściła się ona w budynku zajmowanym przez żandarmerię niemiecką. Były to czasy Tajnej Orkiestry Polskiego Radia – epizodu, o którym bardzo rzadko wspomina się w literaturze jak i w programach czy audycjach. Tą tajną komórką kierował Edmund Rudnicki, a dyrygowali Olgierd Straszyński i Stanisław Nawrot. Nagrywano wtedy na płyty pieśni patriotyczne, muzykę polską, przemówienia, które przygotowano na okres odzyskania wolności. Orkiestra liczyła 12 osób, a obok Stefana Rachonia znalazło się w niej kilka niezwykle utalentowanych muzyków. Nie wszyscy koledzy pana Stefana przeżyli wojnę; np. Tadeusz Słowakiewicz, także lublinianin, został zamordowany w niemieckim obozie koncentracyjnym Mauthausen Gusen w Austrii. Wielu nie miało tego szczęścia przeżyć, a panu Stefanowi się udało. Po latach, kiedy wspominał te trudne czasy, sam nie mógł wyjaśnić jak to wszystko mogło się wydarzyć. Później nastąpiło coś, w co trudno uwierzyć, co było prawdziwym cudem, ale cudem, który mógł się przydarzyć tylko wybranym, nielicznym. Jestem absolutnie pewien tego, że jego talent, służba i miłość wobec stuki i drugiego człowieka, a także poświęcenie, uratowały mu życie.
Cudownie ocalony.
Życie ocalił dwa razy. W dniu 9 września 1939 roku jako łącznik dowódcy pułku jechał rowerem do Dowództwa Okręgu Korpusu numer II mieszczącego się na Placu Litewskim. W tym czasie miało miejsce ciężkie bombardowanie Lublina. Podmuch powietrza rzucił Stefana Rachonia na ścianę budynku, powodując ogólne potłuczenie ciała. Gdy w Warszawie wybuchło powstanie, pan Stefan brał w nim czynny udział. Został schwytany przez Niemców i wywieziony do obozu przejściowego w Pruszkowie. Później został złapany na próbie ucieczki z niemieckiego transportu i zaprowadzony do oficera niemieckiego, który okazał się… melomanem. Kiedy zobaczył przed sobą młodego Polaka ze skrzypcami kiwnął głową na trzymany przez Rachonia w rękach futerał i polecił, by zaczął grać. Wówczas pan Stefan zagrał przed tym Niemcem Pieśń Solveigi Edwarda Griega. Oficer nie tylko polecił go wypuścić, ale pozwolił mu udać się w dalszą drogę na służbowej lokomotywie. Po tym zajściu przedostał się do Krakowa i współpracował z Orkiestrą Generalnej Guberni. Następnie wrócił do wyzwolonego Lublina i brał udział w audycjach radiowych Polskiego Radia w Lublinie. Było to w 1944 roku.
Miał niezwykłe zasługi w odnawianiu się polskiego radia po wojnie.
W 1945 roku przeniósł się do Warszawy i miał za zadanie zorganizować siedmioosobową orkiestrę radiową, a założył zespół liczący czternastu muzyków. Jego zespół był pierwszym zespołem koncertującym po wojnie w Warszawie, jeszcze zanim otworzono Operę, zanim założono orkiestrę symfoniczną. Mała Orkiestra Polskiego Radia pod dyr. Stefana Rachonia miała swój styl, swoją rangę i swój specyficzny charakter. Dzięki pierwszym audycjom radiowym grała w każdym domu, w którym znajdował się odbiornik. Niezwykłe zdolności organizacyjne i charyzma Stefana Rachonia sprawiły, że wkrótce zespół powiększył się do… 70 osób. Muzycy, którzy powrócili z obozów i wielu miejsc niewoli z zapałem, ciesząc się, że żyją, przystąpili do pracy. Jego orkiestra występowała w audycjach na żywo, wprost przed mikrofonem. Radio szybko jednak zbroiło się w technikę, więc orkiestra Stefana Rachonia zaczęła dokonywać nagrań. Od tamtych czasów, czyli od roku 1945, Stefan Rachoń dyrygował tą orkiestrą nieprzerwanie, aż do roku 1980. Była to jedyna orkiestra w Polsce, która stale pozostawała w rękach jednego dyrektora. To bez wątpienia on narzucił jej swój styl i ten styl utrzymywał. Ta orkiestra żyła w nim, a on żył w orkiestrze i razem z nią. Wraz z jego odejściem na emeryturę skończyła się w polskiej kulturze pewna epoka – muzyki profesjonalnej, ale jednocześnie przyjaznej ludziom, eleganckiej i na najwyższym poziomie brzmieniowym i repertuarowym.
Orkiestra Stefana Rachonia
Orkiestra Rozgłośni Warszawskiej Polskiego Radia pod dyrekcją Stefana Rachonia była rozkoszna, profesjonalna i nieprzypadkowa. Składała się z trzynastu pierwszych skrzypiec, ośmiu drugich, pięciu altowiolistów, czterech muzyków grających na wiolonczelach, trzech kontrabasistów, gitarzysty, harfistki, pianisty grającego na fortepianie, dwóch flecistów, dwóch oboistów, trzech klarnecistów, dwóch fagocistów, czterech waltornistów, trzech trębaczy, trzech puzonistów, perkusisty i dwóch pracowników technicznych. Razem ok. 57 osób grających na estradzie, którymi dyrygował on – mistrz Stefan Rachoń. W takiej ilości muzyków 13 czerwca 1965 roku, o godzinie 19:30 w Sali Koncertowej Filharmonii Narodowej w Warszawie orkiestra zagrała swój koncert jubileuszowy. Koncert zapowiedział i prowadził Lucjan Kydryński, a gwiazdami wieczoru byli Barbara Hesse-Bukowska, pianistka oraz śpiewacy operowi: Bogna Sokorska i Kazimierz Pustelak. W rewii melodii i piosenek udział wzięli Ludwik Sempoliński, Ewa Demarczyk, Anna German, Krystyna Konarska, Halina Kunicka, Sława Przybylska, Violetta Villas, Jerzy Połomski, Mieczysław Wojnicki oraz Irena Santor… Irena Santor, której mężem był koncertmistrz orkiestry Stefana Rachonia – wybitny skrzypek Stanisław Santor.
Wszyscy muzycy tej orkiestry byli wspaniali i reprezentowali bardzo wysoki poziom gry na instrumentach, ale o niektórych chciałbym napisać więcej. Jan Kuzio, skrzypek, był niezwykłym, samorodnym talentem. Jego muzykalność, ogromne wyczucie stylu i nieprzeciętne umiejętności zostały docenione przez Stefana Rachonia, który od razu postanowił zaangażować go do swojej orkiestry. Jan Kuzio był także związany z Orkiestrą Uliczną z Chmielnej. Ukochał folklor warszawski i często występował z muzykami tej orkiestry na ulicy. Stanisław Nawarski – gitarzysta, był muzykiem przynajmniej kilku orkiestr, m.in. orkiestry Edwarda Czernego. Tu dygresja: bardzo często z orkiestrami radiowymi było tak, że orkiestra składała się z tych samych muzyków, a tylko dyrygenci się zmieniali. Tak było np. z późniejszą orkiestrą, którą dyrygował raz Jerzy Abratowski, innym razem Tadeusz Suchocki, a była to jedna i ta sama orkiestra. Wracając do orkiestry Stefana Rachonia… współpracował z nią wspaniały kompozytor i pianista z Krakowa Marian Radzik, akompaniujący także często wielu gwiazdom polskiej estrady. Jednym z trębaczy w orkiestrze Stefana Rachonia był Romuald Naruszewicz – kierownik muzyczny powojennej wytwórni płytowej „MEWA” Mieczysława Wejmana w Poznaniu. Jednym z klarnecistów orkiestry Stefana Rachonia był… żyrardowianin! Stefan Maciejewski, który mieszkał przy ulicy Poznańskiej 11 w Żyrardowie. Wirtuoz klarnetu, dyrygent i kompozytor utworzył i prowadził także Warszawski Zespół Klarnecistów. Kilka skomponowanych przez siebie utworów poświęcił naszemu miastu i regionowi, m.in. Żyrardowianka, Tkaczka, Z Rudy Guzowskiej, czy oberek Z Korytowa.
Z całą pewnością historia każdego muzyka biorącego udział w tym wielkim, powiedziałbym epokowym dziele, jakim była Orkiestra Stefana Rachonia, zasługuje na oddzielny artykuł. Każdy muzyk to historią jakiejś indywidualności, która swoim życiem i działalnością artystyczną wniosła wiele do naszej kultury. Wszyscy ci muzycy stanowili skład, którym cieszyć by się mógł najlepszy zespół symfoniczny. Halina Kowalska, Lidia Kmitowa, Karol Ślizowski, Jerzy Gawryluk. Któż o niej dzisiaj pamięta?
Ikona muzyki lekkiej z przypadku.
Po wojnie, po ciężkich wojennych przeżyciach, polska publiczność spragniona była muzyki lekkiej, dającej odprężenie słuchaczom. Zwracano się do wielu kompozytorów by wypełnić braki repertuarowe. Wciąż popularne były w muzyce tematy przedwojenne i podróże do krainy sentymentu. Ludzie jednak szczególnie łaknęli rozrywki. Kiedy odradzało się życie muzyczne w naszym kraju, pierwszą była muzyka lekka; to ona dodawała otuchy walczącym w czasie wojny i przynosiła radość w trudnych latach odbudowy. Płynęła więc z odbiorników radiowych. W pierwszych latach po wojnie ogromnym powodzeniem cieszyły się koncerty radiowe Dla każdego coś miłego. Występowała Halina Mickiewiczówna, Alina Bolechowska, Marta Mirska, Mieczysław Fogg, Andrzej Bogucki i Chór Czejanda. Kiedy orkiestra później zaczęła odnosić sukcesy zagraniczne, zwłaszcza w Czechosłowacji, NRD i Wielkiej Brytanii, z orkiestrą występowali także śpiewacy operowi, jak Barbara Nieman czy Wiesław Ochman. Śpiewali z orkiestrą Wermińska, Szczepańska, Ładysz, Kiepura, występowali soliści: Czerny-Stefańska, Hesse-Bukowska, Władysław Kędra. W zagranicznych koncertach brała też udział powszechnie lubiana piosenkarka Anna German. Z orkiestrą Rachonia występowali także zagraniczni artyści, jak np. tenor Tino Rossi.
W 1965 roku odbyło się bardzo znaczące dla orkiestry Stefana Rachonia tournée pod hasłem „Od symfonii do piosenki” po różnych miastach Anglii, z Londynem włącznie. Publiczność bardzo entuzjastycznie przyjęła wtedy V symfonię Prokofiewa. Ktoś z londyńskich recenzentów napisał nawet, że orkiestra Rachonia brzmi lepiej niż Orkiestra Radia BBC. Orkiestra reprezentująca Polskę była w Anglii przyjmowana z owacjami na stojąco, muzycy otrzymywali spontanicznie darowane kwiaty i czekoladki a jej dyrygent… został obcałowany po rękach.
Przedwojenną klasę i styl trzyma się przez całe życie.
Stefan Rachoń w wywiadach i opiniach był zawsze szczery. Nie szczędził słów krytyki, a szmirę i tandetę nazywał po imieniu. Zawsze jednak wyrażał swoje zdanie w sposób kulturalny i obyczajny. Podobnej przyzwoitości i szlachetności wymagał w muzyce. Nieustannie wyrażał nadzieję na to, że nowa, młodzieżowa muzyka wejdzie na trochę szlachetniejsze tory i uspokoi się. Imponujące natomiast jest to, że nawet w obcej sobie estetyce muzycznej starał się dostrzegać jakąś wartość – mimo ułomności i niedoskonałości widział w niej piękno różnorodności i poszukiwania nowych pomysłów na instrumentacje.
Klasa pana Stefana Rachonia objawiała się nie tylko w jego stosunku do muzyki, ale przede wszystkim do ludzi. Każdemu debiutantowi potrafił dodać otuchy i pomóc. Chociaż był dyrygentem bardzo wymagającym i jego celem był jak najwyższy poziom wykonawczy, każdemu jednak okazywał wyrozumiałość. Dzięki temu, że sam był skrzypkiem-solistą, rozumiał, na czym polega dobry akompaniament. Dyrygował podążając za śpiewakiem, tworząc atmosferę luźną, swobodną i jednocześnie bardzo bezpieczną do śpiewania. Warto w tym miejscu przypomnieć, że wszystko w tamtych czasach było na żywo. Nie było montażu i możliwości cyfrowego, elektronicznego poprawienia, dostrojenia czy obróbki dźwięku. Trzeba było umieć radzić sobie z emocjami, które były podczas wielu takich występów jednak dużym utrudnieniem. Soliści i muzycy pamiętają jednak, że sesje nagraniowe ze Stefanem Rachoniem „szły” jakoś niezwykle sprawnie, szybko. Zazwyczaj nie było zbyt wielu poprawek, a jeśli nagranie zostało powtórzone, to jednak najlepsza okazała się ta pierwsza wersja. Dorobek Stefana Rachonia to ponad 5 tysięcy nagrań archiwalnych (łącznie z późniejszymi i płytowymi ok. 10 tysięcy) oraz ponad 500 koncertów w kraju i za granicą.
Dziś dzięki nagraniom płytowym Stefan Rachoń kojarzony jest przeważnie jako dyrygent muzyki lekkiej i chyba taka łatka przylgnęła do niego już na zawsze. On sam nigdy nie miał tego za złe. Przeciwnie, potrafił muzykę rozrywkową uwznioślić do wyżyn sztuki symfonicznej, uszlachetnić ją tak wielce, że polska piosenka brzmiała lepiej niż symfonia. Przykład? Powrócisz tu z Ireną Santor.
Mało kto wie o tym, że wspaniale rzeźbił w drewnie. Była to jego druga, obok muzyki, pasja wyniesiona z domu. Swój domek letni na Mazurach, wspólnie z żoną Barbarą Nieman dekorował nutkami wykonanymi z drewna. Nutki zdobiły balustrady tworząc motywy muzyczne. Jednym z takich motywów była Prząśniczka.
Na koniec przytoczę Państwu anegdotę, która znana jest w kręgu wszystkich jego muzycznych przyjaciół. Pewnego razu jakiś mężczyzna zapytał go w windzie: – Przepraszam czy to pan Debich*? Pan Stefan odparł zdziwiony: – Nie. Po czym mężczyzna skwitował: – A taki pan podobny…
* Henryk Debich – także dyrygent.