Kultura

Obrazy muliną malowane

Hanna Łęcka od lat oddaje się pasji haftowania. Efekty tej żmudnej pracy zdobią wnętrza domów przyjaciół i rodziny. Udało nam się porozmawiać z żyrardowianką o początkach tej pasji i dotychczasowych efektach wieloletniej pracy.

Agata Wagner: Kiedy zainteresowała się Pani haftem krzyżykowym?

Hanna Łęcka: Pasja, bo tak to trzeba nazwać, zaczęła się wiele lat temu. Nastąpiło to w chwili, gdy dostaliśmy z mężem tego typu obraz w prezencie. Wtedy pomyślałam, że przecież ja też mogę spróbować. Zaczęłam szukać informacji. Znalazłam gazetki z wzorami liczonymi. Kupiłam białą gęstą kanwę, Gęstą, żeby nie było zbyt łatwo. Dobrałam paletę kolorów mulin i wystartowałam. Teraz już nie pamiętam, który z obrazków był pierwszy. Ważne jest dla mnie to, że każda z prac przynosiła mi satysfakcję i wzbudzała zachwyt.

AW: Ile trwa wyhaftowanie takiej pracy?

: Wszystko zależy od wielkości i stopnia trudności obrazu. Jeśli składa się z bardzo wielu szczegółów, które na dodatek są mocno ubarwione, wtedy liczenie każdego krzyżyka w gazetowym wzorze i przeniesienie go w odpowiednie miejsce na kanwie jest pracochłonne. Największe z moich prac wymagały poświęcenia kilku miesięcy, a dodam, że zajmowałam się tym nawet po parę godzin dziennie.

AW: Parę godzin dziennie? Kiedy można wygospodarować taki czas przy tylu obowiązkach domowych, jakie stoją przed każdą kobietą?

: Po pierwsze momentem moich najintensywniejszych działań były chwile tuż po usamodzielnieniu się córki. Rozumie pani – syndrom pustego gniazda. Oczywiście obowiązki domowe, to ważna sprawa, ale pasja pochłonęła mnie bez reszty. Czasowo było to łatwe dla mnie, żony zapalonego kolarza-amatora. Najkrócej mówiąc, gdy mąż trenował, jeżdżąc po kilkadziesiąt kilometrów dziennie, ja haftowałam kolorowe krzyżyki.

AW: Co stało się z pani pracami? Sądzę, że przez wiele lat powstało ich dość sporo?

: O, tak. Prac jest bardzo wiele. Część zachowałam dla siebie, ale znakomitą większość „przechwyciła” córka, dla której w pewnej chwili haftowałam prace „na zamówienie”. Ona wybierała wzór, bo już miała wizję, w jakiej ramie osadzi dany obraz i które miejsce w domu będzie nim ozdobione.

AW: Czy myślała pani kiedyś o zorganizowaniu wystawy, tak by pokazać swoje prace szerszemu gronu?

: Nie, nigdy. Zawsze traktowałam czas poświęcony na tworzenie, jako czas relaksu, a nagrodą była dla mnie satysfakcja najbliższych i to, że oni z dumą eksponują na swoich ścianach moje „domowe dzieła”. Do tego, aby pokazać je na łamach „ŻPŻ” namówiła mnie najbliższa rodzina i to też jest dla mnie świadectwo ich zadowolenia z tego, co udało mi się kiedyś stworzyć.

Dziękuję za rozmowę.

Back to top button
Skip to content