Żyrardów

Mistrzowie Słowa

Karolina Kuran

Pod jednym niebem (cz. I)

 

Czas misternie tka

Losu wątek na osnowie dnia

(„Świt! Świt!” – tradycyjna piosenka żydowska)

 

 

– Nie, Mirełe – powiedział z naciskiem Mojsze Meier, prawdopodobnie najlepszy żyrardowski krawiec, właściciel składu z usługami prania i naprawy w ulicy Szerokiej oraz podnajemca sklepu w podwórzu Wiskickiej, i pociągnął długi łyk herbaty ze szklanki stojącej na parapecie okiennym – nie zapomnieliśmy.

– Tate…

Jego córka, dwunastoletnia Miriam, szerzej otworzyła przepiękne, zielone oczy, i rozwarła dłonie, upuszczając na stół naręcze sztućców. Noże, widelce i łyżki zabrzęczały twardo, padając na okryty świeżo wyprasowanym obrusem stół zastawiony do niedzielnego obiadu.

Wracając przed chwilą od studni z wymytymi sztućcami, usłyszała, jak ojciec wylicza mame wydatki na najbliższe miesiące: komorne za dom i składy, pensja dla czeladników, czesne chederowe dla Icka, najmłodszego syna.

I moja szkoła, przypomniała wesoło Mirełe, odwieszając ściereczkę na kołku przy piecu.

Nie będziemy więcej płacić za zbytki, odpowiedziała mame.

Ostatnia łyżeczka uderzyła o stół, zawibrowała, ucichła. Mirełe przełknęła ślinę, uniosła czoło, nagle zroszone zimnym potem.

– Tate, ja… Chcę się dalej uczyć.

Sześć prostych słów wypełniło kuchnię Meierów jak dym: Mirełe czuła, jak cisza napiera na nią ciężkim całunem, owija się wokół ściśniętych strachem płuc i naciska, naciska, naciska…

Wszyscy zdawali się wstrzymywać oddech w oczekiwaniu na odpowiedź.

Po długiej chwili milczenia, matka uniosła głowę, mocniej zacisnęła wsparte o lniany obrus pięści. Ojciec trwał nieporuszony przy oknie, zwrócony tyłem do izby: dziewczyna widziała, że i kłykcie jego założonych na plecy rąk bieleją od nacisku mięśni, wyraźnie odcinając się od czerni chałata.

– Powiedziałam – głos matki był niski i gardłowy, niemal chrapliwy – i nie powtórzę więcej. Nie wracasz na pensję, Mirełe; jesteś potrzebna w domu i w sklepie, widzisz sama, jaki bałagan…

– Nie tłumacz się dziecku, Szoszana – głęboki bas ojca zawibrował w powietrzu, budząc dziecko śpiące w kołysce przy piecu. Sara rzuciła teściowi spłoszone spojrzenie i pochyliła się nad synkiem, kuląc ramiona. – Dzieci będą posłuszne ojcom swoim, matkę i ojca czcić będą nad sobą: tyle wystarczy, nie trzeba więcej. Daliśmy jej tyle wykształcenia, ile trzeba. Teraz wymagamy posłuszeństwa, ot i cała sprawa.

– Porządne dzieci – wtrąciła z głębi kuchni matka Sary, Ślepa Chaja, posyłając Meierowi złośliwe spojrzenie niedowidzących oczu – nie mówią rodzicom, jak chcą być chowane. Na waszym miejscu…

– Nie jesteście na naszym miejscu, Chajo.

Ponownie zapadła cisza, dusząca i gęsta. Za oknem sąsiadka rozwieszała pranie; Mirełe odwróciła wzrok, oślepiona porannym słońcem odbitym od świeżo wypranych obrusów i ręczników. Coś złego, ostrego i kolczastego zagnieździło się w jej piersi: jak bardzo niesprawiedliwy był Najwyższy, skoro postanowił zniweczyć jej marzenia w tak piękny, słoneczny dzień? Powinno padać jak z cebra, deszcz winien wypełniać rynsztoki i płynąć spienioną, buro-brązową falą w dół Szerokiej, zabierając ze sobą jej rozczarowanie.

Przełknęła ślinę, gorzką i gęstą, wzięła ostrożny oddech.

– Czy mogę wyjść, tate?

Meier poruszył głową, wciąż nie patrząc na córkę.

– Idź. Wróć, jak będziesz gotowa posłuchać ojca i matki.

Nie będę, pomyślała ze złością, szarpiąc troczki fartucha. Nie będę. To MOJE życie, moje!…

Przystanęła na progu, mrużąc oczy w słońcu. Dzieci sąsiadów, zajęte grą w kamyki na twardo ubitym piasku podwórka, nie zaszczyciły jej nawet spojrzeniem. Sąsiad, szewc Szurlej, owszem, zaszczycił: spoglądał ponuro z drewnianej galeryjki otaczającej dom naprzeciwko i palił papierosa z niezadowoloną miną, najwyraźniej obwiniając cały świat, w tym przede wszystkim Mirełe, za pustki w swoim warsztacie. W oddali zakołysały się i rozśpiewały dzwony na wieżach kościoła, jakby i one drwiły w najlepsze z nieszczęścia dziewczyny. Mirełe rzuciła głową jak źrebak, sapnęła gniewnie, zacisnęła szczęki i pięści.

Pobiegła.

Na podwórzach między Szeroką a Familijną trwało wielkie pranie. Gospodynie wytargały z domów tary i balie, rozpaliły ognie pod wspólnymi paleniskami i grzały wodę, dostarczaną wiadrami przez spoconą dzieciarnię. Rozpoznała żonę Szurleja, chorobliwie bladą i chudą, schyloną nad parującą balią: szewcowej pomagała piegowata Andzia, dziewczynka w wieku Mirełe, zatrudniona w Zakładach na mokrej przędzalni i wciąż szukająca dodatkowej pracy, nawet przy niedzieli. Mirełe odwróciła wzrok, zagryzła usta – nie miała czasu ani chęci na przemyślenia. Złość napędzała ją jak mechanizm z powieści Verne’a: w takim stanie była niemożliwa do zatrzymania. Minęła zatłoczone podwórze w pełnym pędzie, potrącając nogą ceberek z mydlinami: ktoś krzyknął za nią z wyrzutem, ale już tego nie usłyszała, nie chciała usłyszeć.

Przy ostatnim domu przed ulicą źle wymierzyła, oddając pełne niechęci spojrzenie siedzącej na ganku Polce w odświętnej, lnianej bluzce z haftowanymi wyłogami – zdezorientowana i wściekła, przemknęła zbyt blisko rosnącego tuż przy budynku rachitycznego krzewu robinii; kolczasta gałąź schwyciła koniuszek czarnego warkocza, przytrzymała, pociągnęła silnie. Mirełe załkała, skupiona na powstrzymaniu cisnących się pod powieki łez, szarpnęła do przodu, zostawiając białą wstążkę, tak starannie wiązaną przez mame, na gałązce.

Porządne dziewczyny noszą włosy zaplecione, Mirełe! – odezwał się jej w głowie głos matki, ostry i napominający. A trudno! Tak lepiej! Czyż nie powiedzieli jej właśnie, że całkiem porządna nie jest, i nigdy nie będzie?!

Biegła dalej, pomimo ucisku w płucach i szumu w głowie. Skręciła ostro w prawo, przecięła ulicę Targową prawie nie patrząc, czy ktoś nią aby nie nadjeżdża, przecisnęła się między nie dość prędko kroczącymi spacerowiczami, odepchnęła od parkanu ochronki fabrycznej – wpadła na plac.

 

CDN…

Tekst powstał w ramach konkursu „MÓJ ŻYRARDÓW. Gdzie te stare dobre czasy!?” organizowanego przez Miejską i Powiatową Bibliotekę Publiczną w Żyrardowie w ramach obchodów roku Pawła Hulki-Laskowskiego

Back to top button
Skip to content