KulturaMuzyka wspomnień

Kolekcjonerka autografów

Halina Borowiec z Żar to jedna z najbardziej wyjątkowych osób, które mam zaszczyt znać. Niezwykle wrażliwa na sztukę, kolekcjonerka autografów, melomanka, a prywatnie wspaniała żona, mama i babcia. Nosi w sobie niezliczone opowieści o spotkaniach z wyjątkowymi ludźmi – artystami sceny, estrady, filmu, pisarzami, malarzami i mistrzami wielu różnych innych dziedzin, a także sportowcami. Fascynuje ją drugi człowiek, czyjaś historia, czyjeś patrzenie na świat, czyjeś wnętrze. Różnorodność ludzi, ich pasji i talentów to siła napędowa jej życia, którą karmi się każdego dnia. Poszukiwanie kontaktu z drugim człowiekiem, nawiązywanie z nim relacji i odnajdywanie w nim piękna to chyba jej recepta na szczęście. Zapraszam Państwa do przeczytania mojego wywiadu z panią Haliną Borowiec – kolekcjonerką autografów i ludzkich historii.

SONY DSC

Czy pamięta Pani, kiedy i w jakich okolicznościach (a także, co chyba najważniejsze – od kogo) zdobyła swój pierwszy autograf? Co skłoniło Panią, by o niego poprosić?

Pierwszy autograf otrzymałam 6 X 1968. Były to zdjęcia z autografem Gene Pitney‘a wysłane mi wraz z listem od jego matki. Ten list był dla mnie wielką radością, ponieważ w owych czasach listy z zagranicy nie każdy otrzymywał. Jednym z pierwszych zdjęć z autografem, które otrzymałam, było także zdjęcie z Fan Clubu Steni Kozłowskiej. Korespondencyjne zdobywanie autografów było modne w latach 60. XX wieku (mam też tą drogą zdobyte autografy zespołu „Skaldowie”). Adresy drukował „Radar” i „Sztandar Młodych”. Autograf na zdjęciu otrzymany osobiście na spotkaniu z artystą otrzymałam od Jerzego Połomskiego i Ireny Jarockiej. Miałam przyjemność poznać jej męża Michała Sobolewskiego w Międzyzdrojach 10 lipca 2018 na odsłonięciu ławeczki I. Jarockiej. Od niego wiem, że pomnikowa postać żony bardzo mu się spodobała.

Najbardziej i najmilej wspominam moją pierwszą dłuższą rozmowę z p. Alicją Majewską, która śpiewała w żagańskim pałacu (początek lat 70., niestety nie zapisywałam wówczas dat i nie zabiegałam, aby artyści ją pisali, o co proszę teraz każdego, do kogo podchodzę). Była też inna znana piosenkarka Ewa Kuklińska. Gdy po koncercie zapukałam do drzwi garderoby, wyszła E.K. i z zarozumiałą miną powiedziała (pamiętam do dziś): „nie widzi pani, że tu jest garderoba?” Ja nieśmiało (wówczas byłam bardzo nieśmiała i dopiero „raczkowałam” w zdobywaniu autografów) odpowiedziałam, że chciałam poprosić p. Alicję Majewską o autograf. W tym momencie w drzwiach pojawiła się p. Alicja. Złożyła autograf na przygotowanym przeze mnie zdjęciu (kiedyś, przy odrobinie szczęścia można było kupić takie w kioskach „Ruchu”). O czym rozmawiałyśmy, nie pamiętam, tak byłam oszołomiona i szczęśliwa, ale na pewno była to dłuższa rozmowa, gdyż sama ją skróciłam, zauważywszy, że piosenkarka stoi boso (!) na betonie. Od tego czasu kilka razy bywałam na jej koncertach. Ona jest zawsze życzliwa i otwarta dla słuchaczy. Jest wyjątkowa.

Co mnie skłoniło, aby poprosić o autograf? Podziw dla wspaniałego głosu artystki! Podziękowanie za wszystkie melodyjne i z mądrym tekstem piosenki. Jest naturalna i bezpośrednia. Nie gwiazdorzy.

Kiedy zdała sobie Pani sprawę z tego, że jest to pasja, że ze zbieraczki staje się kolekcjonerką. Pani zbiór to spektakularna ilość autografów i listów – czy zdradziłaby Pani naszym czytelnikom w przybliżeniu, ile autografów ma w swojej kolekcji? Co takiego jest w podpisie człowieka i dlaczego warto zbierać właśnie autografy?

Ilość autografów to bardzo trudne pytanie, albowiem straciłam już rachubę. Kiedyś było ich ponad dwa tysiące, teraz przestałam liczyć, gdyż mam zbyt dużo zajęć, także wolontariackich. Nigdy nie zastanawiałam się, że staję się kolekcjonerką i dzisiaj też tak nie myślę. Pisałam do ludzi, których podziwiałam za ich osiągnięcia artystyczne, literackie, sportowe i inne. Pisałam szczerze, dziękując za moje wzruszenia, radości, chwile przemyśleń i refleksji nad przeczytaną lekturą, dumę, że odnoszą sukcesy, sławiąc Polskę (trochę to patetycznie zabrzmiało). Otrzymywałam odpowiedzi. Często były to długie i bardzo osobiste listy (Ryszarda Hanin, Irena Górska-Damięcka, Ewa Sulimowicz, Bogumił Kłodkowski, Jarosław Abramow – Newerly…), do których dołączane były zdjęcia, książki i płyty z dedykacją. Co jest ważne w podpisie człowieka? Nie myślę tymi kategoriami. Dla mnie ważny jest sam człowiek, którego za coś podziwiam. Jeśli mi odpisze, poświęcając swój czas i uwagę, staje mi się jeszcze bliższy. Mam wrażenie, że pisze, śpiewa dla mnie. Otwieram się na kolejne odsłony jego talentu, którym dzieli się z nami. Cieszę się, że zaszczycił mnie swą odpowiedzią.

Miała Pani wielokrotnie przyjemność obcować z gwiazdami piosenki, baletu, ale także poetami, autorami książek, reżyserami filmowymi czy aktorami. Które z tych spotkań wspomina Pani najmilej?

Pyta Pan o artystów śpiewających, a ja mam więcej kontaktów z literatami. Dla przykładu: Maria Ginter i Ludmiła Marjańska. Gdy po raz pierwszy napisałam do nich (adres z „Who is who”, kiedyś o adresy nie było łatwo, nie wiadomo było, w jakim teatrze kto gra, gdzie adresować listy), rozpoczęła się regularna wymiana listów, rozmowy telefoniczne (nie było jeszcze komórek). Obie panie zaprosiłam na spotkania autorskie do Żar (oczywiście za zgodą przełożonych). Później one gościły mnie w swoim domu, zaprosiły na swój jubileusz do Warszawy (M.G.) i Częstochowy (L.M.). Oczywiście pojechaliśmy z mężem. Do Częstochowy zimą, mimo iż nie działało ogrzewanie w samochodzie. Jako ciekawostkę dodam, że p. Ludmiła chodziła do tego samego liceum co i Halina Poświatowska. Z panią Ludmiłą wybraliśmy się też na Jasną Górę. Jej córka Maria Marjańska-Czernik przysłała nawet filmik video z tego spaceru. Korespondowałyśmy nawet wtedy, gdy wyprowadziła się do Warszawy. To tak dla Pana ciekawości. Aż do śmierci obu pisarek trwała nasza jedenastoletnia znajomość. Takie wieloletnie korespondencje utrzymywałam z Zygmuntem Broniarkiem, Emilią Waśniowską. Jej mąż służył w wojsku w Żarach… również miała piękne spotkanie autorskie, które zorganizowałam, ale to już inna długa opowieść o naszej przyjaźni z Emilką. Wiele lat trwała bliska znajomość z poetą Januszem Koniuszem, który urodził się i mieszkał w Sosnowcu Niwce, jak mój Tatuś…

Interesują Pana osoby związane z muzyką, a więc o nich. Muszę powiedzieć o mojej korespondencji z panem Janem Krzyżanowskim i Sławą Przybylską, do której napisałam swój pierwszy list w 2010. Rozwinęła się korespondencja, która zaowocowała zaproszeniem na uroczystość Jubileuszu 60-lecia Pracy Artystycznej Sławy Przybylskiej w 2016 r. Pojechałam do Międzyrzeca Podlaskiego, aby podziękować artystce, którą podziwiam od dzieciństwa. Jak również jej mężowi, którego mądre książki, wywiady i wykłady edukacyjne stoją na mojej półce i po które bardzo często sięgam. Oglądam także cudne książki i albumy o Sławie Przybylskiej (są w nich moje dwa listy, które napisałam do artystki). Są jeszcze listy, zdjęcia i płyty od B. Ładysza i L. Rymkiewicz, B. Dunin i Z. Kurtycza, B. Joanny Rawik, W. Bednarka, W. Kilara i fantastycznego Waldemara Koconia, którego poznałam w Poraju. On zaproponował, aby robić niepozowane zdjęcia, a naturalne, jakbyśmy znali się sto lat, rozmawiali… I jeszcze wspaniały Tadeusz Woźniakowski, który od lat młodzieńczych czarował mnie także swoim eleganckim wyglądem i pięknym uśmiechem. I niezapomniany Kazimierz Kowalski. I Jerzy Michotek. I A. Dyszak. I K. Cwynar. Kompozytorzy: Czesław Majewski, Henryk Kuźniak („Va bank”), Edward Spyrka, Michał Lorenc także znajdują miejsce w moim sercu. Ciepło wspominam spotkania z Olgierdem Buczkiem i jego żoną, Hanną Rek, Reną Rolską, Bogusławem Kaczyńskim, przemiłą Anią Żebrowską, Leopoldem Kozłowskim, ostatnim klezmerem w Polsce, Igą Cembrzyńską, Stanisławą Celińską. Z D. Żelechowską i J. Zagozdą (byli na Jubileuszu Marii Ginter). W Żaganiu ma miejsce Ogólnopolski Turniej Pianistyczny im. H. Czerny-Stefańskiej. Jest zawsze córka wybitnej pianistki, piękna dama Elżbieta Stefańska. W jury zasiadają znakomici muzycy – wykładowcy akademii muzycznych. Fantastyczne rozmowy i prawdziwa muzyczna uczta. Spotkania z aktorami, których poznałam bardzo wielu, to również temat obszerny, gdyż autografy aktorek zaczęłam zbierać, mając 13 lat i do dzisiaj przechowuję zeszyty, do których je wklejałam. Zbierałam też oprawione u introligatora roczniki czasopism filmowych: „Film”, „Ekran”, „Magazyn Filmowy” (i inne niefilmowe…). Zapamiętałam pierwsze spotkanie ze Stanisławem Mikulskim (29.09.1982). Pamiętam pierwsze odcinki „Stawki większej niż życie” i filmy, w których często go oglądałam. Byłam młodą mężatką, matką dwojga dzieci, ale gdy podeszłam z płytą z nagraną przez niego piosenką „Był taki czas” i zdjęciem S.M. z drugiej strony, poczułam dziwne fluidy… Drugie spotkanie w Lubomierzu (Festiwal Filmów Komediowych), gdy składał podpis w albumie, powiedziałam mu, że go kocham (to był taki impuls), a on uśmiechnął się uroczo… Gdy wysłałam mu fotkę, podpisał ją i odesłał, bo o to prosiłam, dołączył wizytówkę. Wspominam Daniela Olbrychskiego. Dał mi adres do Mariny Vlady do Francji, napisałam i otrzymałam zdjęcie z autografem od żony Wołodii Wysockiego. Poznałam Michaela Yorka z żoną Pat, którzy byli w Żaganiu… Całą korespondencję, książkę i zdjęcia z I. Górską-Damięcką pokazywałam synowi Maciejowi. Aktorkę odwiedziłam potem w Domu Artystów Weteranów w Skolimowie.

Wydaje mi się, że w większości przypadków znane osoby chętnie składają autografy. Czy zdarzyło się Pani jednak, by ktoś odmówił złożenia Pani podpisu? Wiem też, że pisze Pani do wielu artystów listy. Czy zdarza się by nie odpisywali? Czy takie sytuacje są przykre, co Pani wtedy czuje?

Napisałam w swoim życiu wiele listów… Dzisiaj piszę bardzo rzadko, bo już nie mam autorytetów. Ludzie z pokolenia moich rodziców odchodzą, z mojego – podziękowałam za wrażenia chyba wszystkim (może jeszcze kilka osób zostało). Na palcach jednej ręki mogę wymienić, kto nie odpisał. Co wtedy czuję? Zdziwi się Pan, ale ja przestaję ich lubić, stają mi się całkowicie obojętni, nie interesuje mnie, co robią. Listy piszę długo (nawet do dwóch godzin), przygotowuję się do nich, a gdy już biorę pióro do ręki, jest to mój monolog, w którym wyrażam swoje uczucia w stosunku do adresata, swój podziw i szacunek. Listy są długie, nawet na cztery kartki. Żal mi wówczas mojego straconego czasu. Zawsze lubiłam pisać listy i to długie, co zauważyła p. Wisława Szymborska. Jeśli noblistka znalazła czas, a prof. Jan Miodek dołączył zdjęcie z synem to, o czym tu mówić? Były spotkania na żywo, gdy po występie kierowałam się po autograf. Byli tacy, którzy nie dali go nie tylko mnie, ale też i innym osobom: Krzysztof Krawczyk, Anita Lipnicka. Pamiętam bardzo znudzonego i z łaski pozującego do zdjęć Andrzeja Grabowskiego. Marudziła Izabela Trojanowska. To chyba tyle. Za to jakże serdeczny Był Sławek Wierzcholski z Nocną Zmianą Bluesa! Żeby wszyscy tacy byli!

Jest Pani wielką fanką Janusza Gniatkowskiego, legendy polskiej muzyki rozrywkowej, talentu na skalę światową, bez wątpienia najlepszego powojennego polskiego piosenkarza. Zna się Pani również osobiście z jego żoną, Krystyną Maciejewską, także piosenkarką. Kiedy w Pani sercu pojawił się Janusz Gniatkowski i co takiego miał w sobie ten artysta, że jego czar trwa do dziś?

Był czas, gdy w radiu królowały polskie piosenki. Zapamiętałam z dzieciństwa te śpiewane przez Janusza Gniatkowskiego. Nuciła je moja mamusia. Urodę i czar głosu odkryłam wiele lat później. Zrozumiałam, że one były we mnie przez te wszystkie lata. Dzięki nagraniom na YouTube zaczęłam ich słuchać całymi dniami. Nikt tak jak Gniatkowski nie śpiewał o miłości, a ona jest przecież najważniejsza w życiu… Pierwszy list do J.G. napisałam, gdy znalazłam wiadomość o jego strasznym wypadku w lutym 1991 roku w Częstochowie. Poznałam osobiście artystę i jego wspaniałą żonę Krystynę Maciejewską 2 X 2004 r. na koncercie z okazji jego 50-lecia pracy artystycznej. To było niesamowite przeżycie. Tłumy ludzi w różnym wieku i piosenkarz o niepowtarzalnym aksamitnym głosie, który, chociaż już nie brzmiał jak dawniej, a jednak zaśpiewał… Po koncercie wszyscy dziękowali bukietami kwiatów. Również ja. W czasie rozmowy z p. Krystyną okazało się, że ma w Żarach wujka, którego znam. Był dyrektorem żarskiej Dekory, był to bardzo nowoczesny zakład produkujący tkaniny dekoracyjne, który już nie istnieje. Korespondencja z K.M., pobyty na Festiwalach Piosenek Janusza Gniatkowskiego w Poraju, rozmowy telefoniczne i spotkania poza estradą trwają do dzisiaj, mimo iż J.G. nie ma wśród nas. Żywa jest jednak pamięć o nim. Pamiętam chwile, gdy mogłam być obok, rozmawiać, dotykać. Do dzisiaj nie znajduję nikogo, kto potrafi śpiewać tak, że zapominasz o całym świecie. Jest tylko upajający głos artysty i to o czym śpiewa, a ty jesteś z nim…

Co jest Pani receptą na szczęście i co powinien robić człowiek, żeby w jesieni życia mógł z takim uśmiechem jak Pani oznajmiać wszystkim, że życie jest piękne?

Recepta na szczęście? Myślę, że wewnętrzna równowaga, chociaż każdy z nas ma z nią problemy. Wyjście do ludzi, rozmowy z nimi. Otwarcie się na wszelkie spotkania kulturalne. Przeżywanie życia tak, żeby zostawić po sobie tylko dobre wspomnienia. Bądźmy dla siebie wyrozumiali i życzliwi, bo życie jest bardzo krótkie. Cieszmy się każdą chwilą, każdym dniem. I uśmiechajmy się do siebie.

Back to top button
Skip to content