KulturaLiteratura

Co za debiut!

W październikowej odsłonie Literackiego ŻYRANDOLA dyskutować będziemy o pierwszej powieści Wiktorii Bieżuńskiej „Przechodząc przez próg, zagwiżdżę”. Dawno nie czytałam tak dobrego debiutu. Jestem poruszona opowieścią o uważnej dziewczynce, która otoczona dorosłymi „widzi więcej”, a każdy opisany przez nią szczegół zatrzymuje czytelnika w przerażeniu i zachwycie.

Wielokrotnie podkreślałam, że Wydawnictwo Cyranka ma „nosa do debiutów”. Zapytałam więc wydawcę i redaktora Konrada Nowackiego, czym kieruje się przy wyborze tekstu i co sprawia, że akurat ten tytuł chce pokazać światu.  



KLAUDIA APPEL: Michel Houellebecq pisał: „Można robić notatki, próbować składać zdania, lecz aby zabrać się do pisania powieści, trzeba poczekać, aż wszystko stanie się zwarte i niezbite, aż pojawi się autentyczna konieczność. (…) książka jest jak blok cementu, który zaczyna tężeć, a możliwości działania autora ograniczają się do bycia na miejscu i czekania w rozpaczliwej bezczynności, aż proces powstawania książki sam z siebie się rozpocznie”. Załóżmy, że pojawiła się we mnie „autentyczna konieczność” i zaczęłam pisać. Czy na tym początkowym etapie można podesłać do wydawnictwa fragment tekstu i sprawdzić, czy warto „odpalać betoniarkę”?

 KONRAD NOWACKI: Lepiej dokończyć pracę, a potem raz jeszcze krytycznie spojrzeć na całość. Chyba że autorka lub autor ma już jakieś osiągnięcia pisarskie, które mogą posłużyć za przykład – teksty, które dadzą wyobrażenie, czego należy się spodziewać. Przede wszystkim jednak warto krytycznie spojrzeć na ową „autentyczną konieczność”. Houellebecq wygłasza tę opinię z perspektywy wyjątkowo utalentowanego twórcy. I odnosi się do tworzywa, które posiada wartość, czego jest świadom, i w sprawie czego się nie myli, do swoich zapisków, notatek, pomysłów. Chcę powiedzieć: Dla wydawcy nie jest istotne, czy twórca, który wysyła propozycję czuł autentyczną potrzebę pisania. Liczy się jakość tekstu i pomysł. Jeśli czuł ową potrzebę i o tym mówi, to może nawet gorzej. Z moich doświadczeń wynika, że najlepsi autorzy wcale nie są pewni, czy musieli napisać to, co napisali. Wątpliwości są zazwyczaj dobrym sygnałem.
Ile wiadomości z tekstami „debiutantów” dostaje Wydawnictwo Cyranka?

Nie klasyfikujemy propozycji w ten sposób. Większość odrzuconych tekstów to chyba niedoszłe debiuty. Ale czy wszystkie?
Na co zwraca Pan uwagę w pierwszej kolejności? Czy działa magia pierwszego zdania?
Świetnie jeśli pierwsze akapity są intrygujące, ale to nie jest i nie powinien być warunek dalszej lektury. Żadnej magii w tych początkach nie ma. To nieprawda, że redaktor oczekuje oczarowania pierwszymi zdaniami, a jeśli to oczarowanie nie przychodzi markotnieje i pochopnie ODRZUCA. Najważniejszy jest język i pomysł. Nie zaś pierwsze zdanie. A zatem: Nie przekombinujcie!
Na którym etapie jest Pan ciekaw autora?
Jeśli ciekawi mnie tekst, sprawdzam, kto napisał. Wcześniej raczej nie. Chyba że ktoś wysłał intrygującą wiadomość. Albo wyjątkowo durną, co się zdarza, wtedy też, przyznaję, zdarza mi się zerknąć, kto się tak ładnie wygłupia.
Czy dobry tekst sam się broni?
Jasne, że nie. Jest mnóstwo dobrych a nawet świetnych książek, które przepadły i mnóstwo złych, które świetnie się sprzedają.
Za co autor dostaje „dodatkowe punkty”? Czy osobowość ma znaczenie?
Osoby, które piszą udaną prozę mają zazwyczaj ciekawą osobowość. Dobre konkursy literackie to jest sygnał, by rzucić okiem w pierwszej kolejności.
Co dyskwalifikuje autora?
Poza brakiem talentu? Istnieje cały szereg poglądów, z którymi nie chcemy mieć nic wspólnego. Chyba nie ma sensu ich tu wymieniać. Ale wszystkim, którzy teraz sobie pomyśleli, że cierpi na tym sztuka, która z zasady nie powinna być oceniania przez pryzmat preferencji politycznych autora, uspokajam. Wszelkiego rodzaju kryptofaszyści, „myślący samodzielnie”, mizoginii i religijni fanatycy, którzy coś przysyłają, zawsze, tak się składa, okazują się najgorszymi grafomanami. Żaden wczesny Malaparte się nie objawił, proszę sobie wyobrazić. Więc, hej, zamartwiający się o „apolityczną” sztukę, śpijcie spokojnie.
Jakie błędy najczęściej popełniają debiutanci, wysyłając książkę do wydawcy?
Wielu autorów z góry zakłada, że ich teksty zostaną przyjęte. Proszę zaproponować stawkę do piątku, piszą. To bardzo ciekawe zjawisko, którego przyczyny wydają mi się tajemnicze.
Czy wysyłając ukończoną książkę, dołączać opinie innych osób, krytyków, profesorów?
Takie opinie często okazują się bezwartościowe. Albo piszą je znajomi, albo akademicy, którym głupio odmówić – zresztą zdarza się, że napuszone, nobliwe opinie profesorów potwierdzają nie tyle wartość tekstu, co literacką głuchotę ich samych. Odradzam. Natomiast jeśli jakiś krytyk, tłumacz lub pisarz z własnej inicjatywy zwraca się do Cyranki z rekomendacją, wówczas warto przyjrzeć się propozycji.
Gdzie i kiedy Pan czyta?
Wszędzie. Lubię czytać na ławce w parku. Zawsze mam przy sobie czytnik. Chyba, że gdzieś zapodzieję ładowarkę.
Na jaką książkę Pan czeka?
Chyba na żadną nie czekam, bo jest tyle wspaniałych książek do czytania, że nie ma sensu zaprzątać sobie głowy zapowiedziami. Może czekam na nowy przekład Volmmana (to się chyba nie wydarzy). I na trzeci tom Scuratiego. Albo na nową powieść Breta Eastona Ellisa. Tu mnie ciekawi, czy będzie to katastrofa, jak wielu przewiduje, czy jakiś niespodziewany powrót do formy.
To dobry czas na debiut?
Dobry. Nie wiem, skąd się wzięło to przekonanie, że wydawcy nie lubią debiutów. Mnie się wydaje, że jest wprost przeciwnie. To jest szansa. Może jest tak: Bardzo wiele osób w Polsce próbuje pisać, a niepowodzenia najłatwiej wytłumaczyć niechęcią wydawców do publikacji debiutu. Może stąd się bierze to przekonanie?
Jakich rad udzieliłby Pan debiutantom?
Nie mam dla was kochani żadnych rad, nic was nie ocali.
Z których debiutów jest Pan dumny?
Nie wiem. Ze wszystkich? Ale to jest nudna odpowiedź. Więc może powiem, że z tego, który ukaże się w 2023 roku. Będzie to hit o kryptowaluciarzach.
Co zadecydowało, że akurat Wiktorii Bieżuńskiej dał Pan „zielone światło”?
No proszę: ona naprawdę umie pisać, pomyślałem. To nie jest udawanie. To bezlitosna autofikcja, a ja lubię autofikcję. Przeczytałem do końca, nabazgrałem coś w notatniku, żeby pogadać z autorką. Powiedziałem, że to niszowa piękna proza, która zgarnie ważne nominacje, jeśli tylko krytycy nie nabiorą się, że „o tym to już było” i dadzą jej szansę. No i jest książka.

———————————————————————————————

Po pierwszej lekturze wysłałam Wiktorii Bieżuńskiej prywatną wiadomość: „Co za język! Jestem pod wrażeniem. Gratuluję!”. A potem zaciekawiły mnie „początki” autorki.

KLAUDIA APPEL: Kiedy pojawiła się u Pani “autentyczna konieczność” napisania książki?

WIKTORIA BIEŻUŃSKA: Kiedy uznałam, że wyczerpałam pomysły na to, co mogę robić w życiu. Nic nie przynosiło mi prawdziwego zadowolenia. Pisanie zostało na końcu, jako coś, co zawsze chciałam robić, ale się bałam, uważałam, że brak mi talentu itd. Postanowiłam spróbować, gdy zderzyłam się z frustracją, z pustką. To był 2018 rok. Konieczność napisania książki była więc dla mnie koniecznością robienia czegoś ze swoim życiem.

Jaki był pierwszy krok?

Zaczęłam pisać we wrześniu 2018, od pierwszej sceny zamieszczonej w „Przechodząc…”, którą w kółko zmieniałam i przepisywałam na nowo. W czerwcu 2019 roku pojechałam na Czarne Warsztaty Pisania Prozą. Raczej przysłuchiwałam się temu, co mówili inni uczestnicy i prowadzący, niż ćwiczyłam pisanie. Teksty, które tam napisałam uważam za kiepskie. Po powrocie po prostu kontynuowałam pracę, może z większą pewnością i wiarą, że to ma sens.

Dlaczego akurat Wydawnictwo Cyranka?

Wysłałam całość do kilku wydawnictw. Wybrałam raczej te mniejsze, uważałam, że tam są największe szanse, że ktoś to przeczyta i da mi znać, co sądzi. Cyrankę wybrałam, bo podobały mi się rzeczy, które wydają i uznałam, że ze swoją prozą mogłabym tam pasować. Konrad Nowacki odezwał się jako pierwszy, po kilku dniach.

Co według Pani spowodowało, że książka została wydana?

Wydaje mi się, że raczej język, sposób opisywania rzeczywistości. Z pomysłem na tę książkę nosiłam się od lat. To był jednak mglisty zarys. To, o czym to jest, wyklarowało się w trakcie pisania. Nie jest tak, że stawiam przed sobą jakiś konkretny temat. Zaczynając pisać nie do końca wiem, dlaczego to piszę, z czym to się będzie łączyć, jaki będzie tego ostateczny wyraz.

Jak wyglądały kolejne etapy powstawania książki?

Po przyjęciu tekstu przez wydawnictwo jako pierwszy pochylił się nad nim Konrad Nowacki. Miał parę sugestii, większość wzięłam pod uwagę. Później była redakcja, bardzo nieinwazyjna. Podobno rzadko się to zdarza. Tekst wyszedł drukiem bez znaczących poprawek.

W jakim czasie napisała Pani powieść?

Zaczęłam we wrześniu 2018, skończyłam w marcu 2021, a więc długo. Musiałam godzić pisanie z pracą zawodową. Poza tym był to bardzo żmudny proces, myślałam nad każdym zdaniem, większość scen przepisywałam na nowo po kilka razy. Głównie pisałam w domu, ale też w bibliotece czy w kawiarni. Lubię czasem zmienić otoczenie.
Pamięta Pani pierwsze napisane zdanie?

Pierwsza scena książki była pierwszą, nad którą zaczęłam pracować, więc być może było to: „Babcia Natalia napoczyna chleb”.

Co Pani czyta prywatnie?

Głównie współczesną prozę, częściej zagraniczną niż polską. Są to lektury od Sasa do Lasa. Miewam różne fazy, jakiś czas temu czytałam bardzo dużo Thomasa Bernharda i Herty Müller, a później wszystko, co wyszło po polsku Denisa Johnsona. Z ostatnich rzeczy – szczególnie podobało mi się „Najbardziej niebieskie oko” Toni Morrison i „Internat” Serhija Żadana.

Jak się Pani czuje, widząc wspaniałe reakcje krytyków, recenzentów, a przede wszystkim czytelników?

Czuję się bardzo dobrze. Mam poczucie dobrze wykonanej pracy. Cieszę się, że ta historia porusza ludzi, że w nich zostaje jeszcze po ukończeniu lektury. Uznanie czytelników to chyba największa nagroda dla pisarki.

Będzie kolejna książka? 

Tak, ale nie czuję się jeszcze na tyle pewnie, żeby o tym mówić.
——————————————————————————————–

Zachęcam do przeczytania powieści Wiktorii Bieżuńskiej, która pięknie „wyszlifowała” wszystkie zdania i nawet opisując pozornie zwyczajną czynność, serwuje skarby: “Podnosi pierwszy talerz. Na przedramionach ma obłoczki z piany. Babcia zaczyna od środka. Powoli, po okręgu sunie gąbką ku krawędzi. To samo z drugiej strony. Potem nabiera na talerz trochę świeżej wody i płucze go, przechylając raz na jedną, raz na drugą stronę, jakby wypłukiwała złoto nad rwącym potokiem”. APPELuję: Dajcie się porwać tej książce.

 

AUTOR: KLAUDIA APPEL – dziennikarka, promotorka czytelnictwa, inicjatorka i prowadząca Literacki ŻYRANDOL w Żyrardowie.

Back to top button
Skip to content